Na codzienne piwo decydujemy się zajechać do Garmisch-Partenkirchen. Robimy sobie spacer po małym, przytulnym centrum (no Krupówki) i trafiamy do Biergartena, gdzie można sobie zamówić… bawarskie tapas. Tak nam to dokładnie opisał kelner: potrawy bawarskie, ale nieduże, w formie do dzielenia. Chłopaki decydują się na jakieś byki, renifery i inne jelenie, dziewczyny robią sobie rundkę lokalnych deserów (dużo w formie takiego właśnie smażonego pączkowego ciasta, z różnymi dodatkami: jabłka, śliwki, sos waniliowy). Z pełniejszymi brzuszkami przenosimy się pod skocznie narciarskie i stadion olimpijski, skąd tupta się do wejścia do Partnachklamm – wąwozu z trasą wyrytą w bocznej ścianie wzdłuż górskiego potoku. Wygląda dość niepozornie, ale w środku jest naprawdę fajnie. Ściany są wysokie, leją się po nich wodospady, potok huczy i przewala się po kamlotach. Przejście zajmuje 20 minut i można wrócić tą samą trasą lub alternatywną przez pagórki wokół wąwozu. Polecanko.