Wiedzieliśmy, że piątek będzie najcięższym dla nas dniem. Zrywamy się skoro świt, aby się spakować, ogarnąć i posprzątać mieszkanie, a potem wsiąść w samochód i dojechać na czas do zamku Neuschwanstein, który w sumie tak jak Mont-St-Michel w Normandii, był dla nas w Bawarii głównym celem podróży i punktem na naszej życiowej bucket list. Za biletami online zaczęliśmy patrzeć miesiąc przed wyjazdem i ku naszej zgrozie zostały pojedyncze bilety – szybko zabukowaliśmy więc 4 na ostatni wykonalny dla nas termin nie zważając nawet na godzinę: a były na 9 rano. Podobno jeśli się przyjedzie z marszu, to w kasach jest jakaś pula biletów na dany dzień, ale my woleliśmy nie ryzykować. Pomni też informacji, ze pod zamek się nie podjeżdża, tylko trzeba spory kawałek podtuptać jeszcze z parkingów (drogich!) pod górkę, darujemy sobie śniadanie i pędzimy na miejsce, zahaczając tylko o jakiś McDonald’s po drodze (pierwszy otwarty, pod wejściem czekaliśmy, żeby nas wpuścili!), żeby chociaż kawa była. Zamek robi wrażenie już z dojazdu, a my z motorkami w tyłkach zamiast w 40 minut jesteśmy pod bramą w 20. Zamek jest totalnie bajkowy – na zewnątrz i w środku. Wnętrza można zwiedzać, ale w mocno obwarowany sposób. Pomieszczeń wykończonych jest niewiele, ale w tych co są, zbiera się szczękę z podłogi. Jest absolutny zakaz robienia zdjęć w środku i jest to mocno pilnowane. Dostajemy audioguidy (jest po polsku) i całą grupką jesteśmy kierowani przez panią, która pilnuje, żebyśmy w każdym pomieszczeniu byli tylko tak długo, jak długo leci tekst z audio przewodnika (albo i krócej). Jest to konieczne, bo wejścia kolejnych grup są co… 5 minut. Uniemożliwia to niestety dłuższe pozostanie w bardziej interesującej komnacie, czy dokładniejsze przyjrzenie się czemuś. Przez to zwiedzanie trwa 30 minut- mimo wszystko zdecydowanie warto, szczególnie, że na koniec wychodzi się również na taras, z fantastycznym widokiem na góry, jezioro Alpsee i zamek Hohenschwangau (należący do rodziców tego typa co sobie wymyślił Neuschwanstein, znaczy Ludwiga;)). Można potem iść na punkt widokowy: most nad wąwozem, oddalony jakiś 10-15 minut spacerkiem. Widok boski, dokładnie jak z pocztówek, ale ludzi dużo, a dechy mostu pracują i gibią się przy każdym kroku, co Adze i Kubie (!) skutecznie odebrało chęć dłuższego tam pozostania. Schodzimy do parkingu, przy którym wchodzimy do Muzeum Królów Bawarskich (bilet w cenie, szczególnie zainteresowana Alex) i chwilę gapimy się na jezioro. Do drugiego z zamków też można jakby co wejść.